Albania — z pozoru bardzo odległy kraj; dla większości Polaków jest obcym, wręcz całkowicie nieznanym miejscem. Dlatego też przed wyjazdem tam na dwutygodniową misję towarzyszyło mi wiele pytań, wręcz swego rodzaju obaw. Jak się szybko okazało — całkowicie niepotrzebnych. Spędziliśmy niezapomniane chwile wśród wspaniałych ludzi, z którymi kontakt pozostanie nam już na długie lata. Choć jako animatorzy pochodziliśmy z trzech różnych państw, wszelkie bariery — zarówno te językowe, jak i te kulturowe — zaczęły z dnia na dzień coraz bardziej pomiędzy nami zanikać. Tak stworzyliśmy wspólnotę, którą silnie spajała wiara i chęć pomagania naszym bliźnim w Albanii.

Podczas całodniowego wyjazdu wszystkich wolontariuszy do Razëm mieliśmy niepowtarzalną okazję na bliższe poznanie się i zintegrowanie. Przyszło nam to nad wyraz łatwo i szybko. Rozmowy wśród piękna otaczającej przyrody, grupowe zabawy przepełnione gromkim śmiechem, wspólny obiad na świeżym powietrzu i krótki mecz piłki nożnej na zakończenie. Oczywiście nie zabrakło nam też czasu na wyciszenie — posłuchanie i omówienie Słowa Bożego czy wspólną modlitwę Ojcze nasz. Odmawialiśmy ją w swoich językach narodowych — polskim, włoskim i albańskim. Był to dowód naszej jedności w Bogu, mimo różnego pochodzenia. Tak zgrany zespół miał teraz przed sobą misję, która wymagała współpracy i zaangażowania.

Pierwszy jej tydzień spędziliśmy w Boriç, gdzie każdego ranka czekała na nas grupa około stu dzieci mieszkających w tej okolicy. Omawialiśmy z nimi przypowieści Pana Jezusa (o dobrym Samarytaninie, o miłosiernym ojcu), po których brały udział w zajęciach nawiązujących do przewodniego tematu dnia. Było dużo tańca i zabaw zespołowych. Przygotowywaliśmy też warsztaty. Na tych plastycznych udało nam się stworzyć piękne róże z papieru. Nasi podopieczni mieli za zadanie po powrocie do swoich domów wręczyć je rodzicom w podzięce za ich miłość i troskę — nawet gdy czasami przypominamy im synów marnotrawnych. Uczyliśmy się też języka angielskiego. Miałam przyjemność usłyszeć od każdego malucha kilka słów o sobie — jak ma na imię czy ile ma lat. Rozmawialiśmy o czynnościach będących naszym hobby oraz tych, których dopiero chcemy się nauczyć.

Każdego dnia wyznaczona grupa wolontariuszy wyjeżdżała również w odwiedziny do najbiedniejszych rodzin w okolicy, aby dostarczyć im potrzebne artykuły żywnościowe.

Zajęcia z dziećmi kończyły się wraz z nastaniem pory obiadowej. Następnie wolontariusze udawali się na sjestę, która pozwalała nabrać nowych sił na dalszą część dnia. Po szybkiej kawie we włoskim stylu nasze grono wyjeżdżało każdego dnia, by zwiedzać piękne zakątki Albanii. Widzieliśmy zamek w miejscowości Krujë, przepłynęliśmy jezioro Komani, spacerowaliśmy po Szkodrze, odwiedziliśmy największą katedrę na Bałkanach (świętego Szczepana). Spotkaliśmy się też z arcybiskupem diecezji Shkodër-Pult, Angelo Massafrą, który szczegółowo przybliżył nam dzieje tego kraju i opowiedział o najważniejszych świętych pochodzących z tych rejonów.

Drugi tydzień misji spędziliśmy z osobami niepełnosprawnymi w mieście Velipojë, na obozie nad Adriatykiem. Wspólnie śpiewaliśmy, tańczyliśmy, robiliśmy z papieru piękne wyklejanki i biżuterię. Podczas wyjścia na plażę spacerowaliśmy brzegiem morza — wtedy też dziewczyny nauczyły mnie kilku nowych albańskich słów, które nazywały to, co nas otacza. Następnie ja mówiłam im, jak nazywają się one po polsku. Bardzo rozbawiła je nasza trudna wymowa.

Kiedy ostatni tydzień naszej misji zaczął dobiegać już końca, nikt nie mógł — ale też nie chciał — w to uwierzyć. Przyszedł czas pożegnań z animatorami, którzy wracali do ojczystej Italii dzień przed nami. Charakterystyczny klimat włoski, który tak nas pochłonął w ciągu tych dwóch tygodni, zniknął w jednym momencie. Niesamowicie ciężko było uwierzyć, że to już koniec, a po kolacji trzeba zacząć pakowanie przed powrotem do Polski.

Pomimo zdarzającego się niewyspania, może zmęczenia upałem — ani przez moment nie pożałowałam swojej decyzji odnośnie wyjazdu. Widziałam ludzi, którzy nie mając prawie nic, wciąż potrafią się dzielić tym, co jeszcze posiadają — gruszki prosto z sadu, ciasteczka i woda dla wolontariuszy, którzy przyjechali im pomóc. Urzekły mnie też te drobne gesty względem nas, które w swej prostocie, były tak szczere — w tych uśmiechach, uściskach było coś niezwykle łapiącego za serce. Odwiedzając jedną z rodzin w Boriç usłyszałam od starszej kobiety piękne zdanie, które wciąż siedzi mi w głowie. Powiedziała, że ja jestem jeszcze młoda, dlatego całe życie wciąż należy do mnie.

Was pytam — chcecie być młodymi, ospałymi, ogłupiałymi i otumanionymi? Chcecie, by inni za was decydowali? Chcecie walczyć o waszą przyszłość? Nie możemy robić z życia kanapy, która nas uśpi. Musimy zostawić po życiu trwały ślad. (…) Jezus nie jest Panem wygody, jest Panem ryzyka. Aby Go naśladować, trzeba mieć odwagę. Trzeba zamienić kanapę na parę butów, aby iść po drogach, które otworzą nowe horyzonty.

papież Franciszek

Myślę, że każdy z nas był w stanie odnaleźć Jezusa podczas tej misji. Często w ludziach — tak otwartych sercem na bliźniego i dumnych ze swej wiary.

Gabriela